Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mogła była zastanowić się nad czemkolwiek w tej chwili, byłaby jeszcze bardziej zdumiona od swojej towarzyszki, zmianą która w niej zaszła była. Zaledwie ujrzała przed sobą tego młodego człowieka, który stał się jej był tak drogim, a zaraz wstąpiło w nią jakby nowe życie, podniecając w niej gorączkowo wszystkie zmysły. Rysy jej rozpromieniły się i nabrały dziwnego uroku. Podobną była do wazonu z alabastru przeźroczystego, którego rzeźby delikatne znikają i zacierają się w pomroku, występując dopiero w całym blasku piękności niezrównanej, gdy wewnątrz oświetli ściany wazonu lampa płonąca. Po raz pierwszy w życiu zestrzeliły się w jej oczach prześlicznych, wszystkie uczucia, bole, porywy najwznioślejsze jej duszy ku dobru, ku pięknu, ku prawdzie przedwiecznej, odźwierciadlając się blaskiem nadziemskim w łzawych źrenicach. Uśmiech jej był czarujący, twarz przemieniona nie do poznania. Dostrzegł tego wszystkiego Rostow najdokładniej, jakby znał ją od lat niepamiętnych. Zrozumiał że ma przed sobą istotę wyjątkową, lepszą i wyższą o całe niebo od rzeszy zwykłych śmiertelników, a najbardziej od niego samego. Rozmowa schodziła na rozmaite tory. Rozprawiano o wojnie, o ich ostatniem spotkaniu, czego Mikołaj ledwie się dotknął mimochodem. O gubernatorowej i stopniu pokrewieństwa między nią a Rostowami. Marja ani wspomniała o bracie. Zagadała nawet natychmiast o czemś innem, skoro zaczęła o nim mówić ciotka. Był to przedmiot dotykający ją nadto blisko, aby mógł służyć do zwykłej banalnej pogadanki.
W chwili ogólnego milczenia, Mikołaj zażenowany,