Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziękuje mi za to najserdeczniej. To dziewczyna jak złoto i nie taka znowu brzydka jak utrzymują.
— Ależ nie jest wcale brzydką — wykrzyknął Mikołaj dotknięty tem do żywego. — Co do mnie, cioteczko... postępuję po żołniersku... nie narzucam się nikomu, ale i nie odmawiam stanowczo — dodał tonem wesołym, nie zastanowiwszy się nad doniosłością swojej odpowiedzi.
— Pamiętaj więc chłopcze kochany, że mówię to nie na żarty. A w takim razie pozwól zrobić sobie delikatną wymówkę, że nadskakujesz nadto tej tam blondynce! Żal mi na prawdę tego biedaka męża!
— Cóż znowu? Przecież jestem z nim na stopie przyjacielskiej — odrzucił Mikołaj, sądząc w swojej naiwnej prostocie ducha, że takie przyjemne spędzenie chwil kilku, nie powinnoby przecież wzbudzać w nikim podejrzenia i niechęci.
— Zdaje mi się, że palnąłem głupstwo kolosalne, odpowiadając ni to, ni owo gubernatorowej — pomyślał po głębszem zastanowieniu. — Gotowa na prawdę zabrać się do swatów, a cóżbym zrobił z Sonią w takim razie?
To też, gdy żegnając się z nim gubernatorowa, przypomniała mu z figlarnym uśmiechem poprzednią rozmowę, wziął ją na bok.
— Muszę bo wyznać szczerze cioteczce, że...
— Chodź, chodź, mój drogi, usiądźmy ot tu, w tym kąciku. — I nagle czuł potrzebę wylać się i zwierzyć ze wszystkiem tej kobiecie, obcej mu prawie, wypowiedzieć przed nią swoje myśli najtajniejsze, z których nie wyspowiadał się dotąd nigdy przed matką własną,