Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niczem nie zatartą, poświęcenia bez granic i zaparcia się swego „ja“ własnego...
— Nie zasłużyłem na podobne pochwały — zaprotestował energicznie — bowiem sam sobie coś wiecznie wyrzucam i... przebacz księżniczko! Przedmiot to wcale dla ciebie nie zajmujący.
Skłonił się sztywnie, jakby nagle obrócił się w bryłę lodu.
Marja jednakże widziała w nim już tylko człowieka nad wszystko ukochanego i z nim zaczęła mówić na nowo.
— Sądziłam, że wolno mi będzie wyrazić — rzekła wahająco. — Stosunki moje z tobą hrabio i twoją rodziną, były tego rodzaju, że dowód sympatji i współczucia z mojej strony, nie mógł cię dotknąć ani obrazić... Zdaje się jednak żem się omyliła — dodała drżącym głosem — nie wiem dla czego tak się zmieniłeś i to mnie...
— Ah! z tysiąca przyczyn! — zawołoł Mikołaj kładnąc nacisk na to słowo ostatnie. — Stokrotne dzięki księżniczko! Wierzaj mi... jest to czasem ciężkiem... bardzo ciężkiem... do zniesienia!
— A więc dla tego... tylko dla tego? — Marja drgnęła radośnie. — Nie oczarował mnie zatem jedynie — pomyślała — ten wzrok płomienny, ta cała postać piękna i hoża? Odgadłam w nim duszę na wskroś wzniosłą i szlachetną... więc dla tego, że on dziś ubogi, a ja bogata?... Inaczej bowiem...
Przypomniała sobie, ile jej dawniej okazywał czułej