Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żenie na które się wpierw skarżyła, i było widocznem że zabiera się do długiej rozmowy sam na sam z Piotrem.
Zniknął również niby pod dotknięciem rószczki czarodziejskiej Piotra niepokój i pewne zakłopotanie, skoro stracił z oczów Nataszkę. Przysunął sobie szybkim ruchem krzesło i usiadł obok Marji:
— Noszę się od dawna z ważnem zwierzeniem — zaczął bez ogródek i z najwyższem wzruszeniem. — Chciej mi księżniczko dopomódz łaskawie... Co mam czynić? Czego wolno mi się spodziewać? Wiem doskonale żem jej nie wart, że może źle wybrałem chwilę po temu... Czyż nie mógłbym być jej bratem przynajmniej?... Nie, nie! — dodał żywo — tego nie chcę... nie mogę!... Nie wiem odkąd ją kochać zacząłem — starał się po chwili milczenia pozbierać i uporządkować cokolwiek myśli rozpierzchłe, mówiąc jakoś jaśniej i w pewnym związku — tyle jednak wiem i jestem o tem najsilniej przekonany, żem nigdy nikogo nie kochał prócz jednej, jedynej... Nie potrafię wyobrazić sobie życia bez niej... Trudno zapewne zaraz dziś wystąpić z prośbą o jej rękę, ale jednocześnie przeraża mnie myśl, że mógłbym opuścić dobrą sposobność i stracić ją na zawsze! Racz mi powiedzieć księżniczko czy mogę mieć cokolwiek nadzieji?
— Słusznie sądzisz hrabio — odrzuciła Marja głosem stłumionym — że chwila obecna byłaby źle wybraną do oświadczania się Nataszce z twoją... — Zatrzymała się, zastanawiając w duchu nad nagłą przemianą, która zaszła w Nataszce. Możeby i nie czuła się dotkniętą Piotra oświadczynami? Może nawet pragnie tego skrycie? Poszła jednak za pierwszem natchnieniem powtarzając: