Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Piotr pomyślał. — Nie rozumie co to krok stanowczy i przestraszający... Albo jeszcze na to za wcześnie... lub może już i za późno!...
— Cóż jaśnie pan rozkaże? Czy podróż jutro nastąpi?
— Nie... nie... może dopiero za dni kilka... uprzedzę cię o tem... Że też on nie domyśla się niczego? — rzekł w duchu. Właściwie nie mam co robić w Petersburgu... szczególniej póki tu się „ta sprawa“ nie rozstrzygnie i nie ułoży. Jestem pewny że stary wie o wszystkiem, tylko udaje niedomyślnego... Czy powiedzieć mu co się święci? Eh! lepiej odłożyć na później to zwierzenie.
Przy śniadaniu Piotr opowiedział swojej kuzynce że odwidził wczoraj księżniczkę Marję, zastawszy tam ku wielkiemu swojemu zdziwieniu hrabiankę Rostow. Kuzynka przyjęła tę wiadomość jako coś zupełnie zwykłego.
— Znasz ją? — spytał.
— Widziałam raz czy dwa... Przebąkiwano o jej zamęściu z Mikołajem Rostowem. Byłoby to dla rodziny wielkiem szczęściem. Mówią o tem głośno, że Rostowy są najzupełniej zrujnowani.
— Ależ ja mówię o pannie Rostow!
— Tak?... znam i jej historję... cały dramat rzeczywiście!...
— I ona mnie nie rozumie, czy też nie chce rozumieć — Piotr pomyślał. — Wolę zatem i jej o tem nie wspominać.
Pojechał na objad do pałacu Bołkońskich. Zdawało mu się wchodząc do wspaniałej sieni, że wczoraj był pod wpływem jakiegoś snu rozkosznego, i że we śnie zjawiła mu się urocza postać Nataszki. Zaledwie jednak