Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rając usta z drganiem nerwowem jakby chciał wyszeptać wyznanie z głębi duszy. Wybiła godzina szósta z rana, a on myślał i myślał o Andrzeju, o Nataszce, o ich miłości, która dziś jeszcze wzbudzała w nim zazdrość namiętną. Położył się nareszcie szczęśliwy i wzruszony z zamiarem nieodwołalnym uczynienia wszystkiego co tylko będzie w jego mocy aby poślubić Nataszkę.
Wyznaczył był piątek następny jako dzień wyjazdu do Petersburga, w czwartek zatem Sawelicz przyszedł z zapytaniem co rozkaże przed swoją podróżą?
— Jakto? Mam jechać do Petersburga? Po co? — pytał w duchu zdumiony. — Ah! prawda, tak byłem postanowił zanim... „to się stało“... Zresztą... może i pojadę... Co to za poczciwa twarz tego staruszka! — pomyślał patrząc na Sawelicza. — I cóż Saweliczu nie chcesz więc przyjąć uwolnienia które ci ofiaruję?
— Cóżbym robił z tym fantem jaśnie panie!... Żyło się jakoś za nieboszczyka jaśnie hrabiego... a światłość wiekuista niechaj mu świeci!... teraz żyjemy spokojnie służąc jaśnie panu i dobrze nam z tem.
— A twoje dzieci?
— Będą tak samo służyły. Z takimi panami człowiek nie potrzebuje obawiać się niczego.
— Mogę jednak i ja mieć dzieci — wtrącił Piotr. — Gdybym ożenił się powtórnie, dajmy na to? Mogłoby zdarzyć się coś podobnego nieprawdaż? — uśmiechnął się mimowolnie.
— I byłoby to nawet czemś bardzo pożytecznem, że ośmielę się powiedzieć szczerze jaśnie panu.
— Jak on to traktuje lekko i bez zastanowienia —