Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
LII.

W chwilę później Marja ze swoją nieodstępną towarzyszką złączyły się z Piotrem w sali jadalnej. Twarz Nataszki przybrała wyraz spokojniejszy, ale była tak poważną jaką jej nigdy przedtem nie widział. Odczuwali wszyscy troje pewne zakłopotanie i pomieszanie, co zwykło następywać po wynurzeniu uczuć najskrytszych. Usiedli przy stole w milczeniu nie wiedząc od czego zaczynać. Piotr rozłożył zwolna serwetę szukając po głowie jakiegokolwiek przedmiotu, byle przerwać głuchą ciszę, która mogła w końcu im wszystkim zaciężyć. Popatrzył na obie panie które biedziły się tak samo jak i on nic nie znajdując na razie. W ich oczach jednak błyszczących i rozpromienionych, malowało się może nawet bezwiedne i mimowolne zadowolenie, że bądź co bądź żaden ból nie trwa wiecznie, zostawiając pole do odrobiny pociechy i radości w dalszem życiu.
— Wypijesz hrabio kropelkę wódki? — spytała Marja jako troskliwa i gościnna pani domu. Te słowa tak zwyczajne wystarczyły jednak aby rozprószyć cienie ponurej i smutnej przeszłości.
— Opowiedz nam hrabio kochany twoje własne dzieje jeżeli łaska — wtrąciła Marja. — Coś iście legendowego, jak nam wspominano!
— Tak, tak — uśmiechnął się trochę drwiąco. — Powymyślano na mój rachunek takie dziwy, jakich nawet we śnie nie widziałem. Słupieję nie raz słysząc to i owo. Stałem się człowiekiem nader interesującym, co mi zresztą wcale nie zawadza... Jaki taki zatrzymuje mnie na