Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

będę żył po prostu... Boże! co to za rozkosz czuć że się żyje!“... — Chwilowo nie miał innych celów wytkniętych; a ta obojętność tak go niegdyś udręczająca, teraz cieszyła go niewymownie jako uczucie wolności niczem nie obostrzonej. Po cóż miał szukać czegokolwiek, dziś kiedy zdobył nareszcie po tylu trudach daremnych wiarę żywą, wiarę prawdziwą. Nie opierał on jej na pewnych formułkach, na pewnych danych ułożonych z góry. Teraz miał wiecznie przed oczyma Boga! Szukał Go niegdyś w koło siebie w rozmaitych celach, które sam sobie wytyczał i nie mógł znaleść. Aż naraz objawił mu się w całej potędze i wszechmocy gdy był w niewoli; ten Bóg prostaczków jak Platon; o wiele większy od Budowniczego Wszechświata, w którego kazali mu byli wierzyć massoni. Nie byłże podobnym do ślepca, który szuka daleko przedmiotu leżącego tuż pod stopami? Trzebaż mu było wytężać wzrok wiecznie w jakąś dal nieokreśloną, po wyżej głów wszystkich innych śmiertelników, skoro potrzebywał tylko po prostu wglądnąć w głąb serca własnego? Niegdyś nic mu nie objawiało owej doskonałej Nieskończoności: czuł tylko że gdzieś ona istnieć musi, i szedł na oślep aby ją odszukać. Obecnie zrozumiał Nieskończoność, a reszta wydała mu się czemś tak nędznem, tak bez żadnej wartości! Polityka, równowaga europejska, massonerja i wszelkie systemy filozoficzne. Zrozumiawszy widział wszędzie Nieskończoność; podziwiał szczerze i bez zastrzeżeń jakichkolwiek, obraz wiecznie ruchomy, wiecznie zmieniający się, wiecznie wielki i potężny... a nazywający się życiem. Straszne pytanie które niegdyś miał wiecznie na