Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obawę, że jeżeliby mu się nie zaradziło jak najrychlej, nie będziemy panami naszych oddziałów i nie potrafimy utrzymać wojska w przyzwoitej karności, w razie gdyby przyszło do bitwy z Rosjanami“.
„Pisano 9 listopada o trzydzieści wiorst od Smoleńska“.
Gdy weszli do Smoleńska, który wydawał im się ziemią obiecaną, Francuzi zaczęli mordować na śmierć jedni drugich, wydzierając sobie wszelką żywność. Zrabowali własne magazyny z wiktuałami, a dopełniwszy zniszczenia zupełnego, szli dalej i dalej, nie wiedząc wcale, gdzie i kiedy mieli się zatrzymać i dlaczego cofają się właściwie? Napoleon, ten genjusz potężny, nie mający w świecie całym sobie równego... nie wiedział tak samo co robi i dokąd zmierza? Pomimo wszystkiego, otoczenie całe a nawet sam cesarz, zachowywali ścisłą etykietę, pisząc listy, wysyłając raporta lub wydając dzienne rozkazy. Sypały się jak z rękawa tytuły: — Sire — „Mój kuzynie“ — „Książe d’Eckmühl“ — „Królu Neapolitański“ — i tym podobnie... Te jednak raporta i te dzienne rozkazy, były martwą literą. Nikt ich nie wypełniał, były bowiem niemożliwe i mimo tytułów pompatycznych, których sobie nawzajem nie żałowano, czuł każdy z osobna, że miał sobie wiele do wyrzucenia i że nadeszła chwila pokuty za błędy popełnione. To też, choć na pozór zajmywano się armją nader gorliwie, każdy myślał li o sobie, i o tem jakby można uciec najprędzej i najdalej.