Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do końca. Berthier pisał do swego monarchy (wiemy zaś, do jakiego stopnia dowódzcy pozwalają sobie mijać się z prawdą, gdy opisują panującym położenie armji do nich należącej).
„Uważam za świętą powinność, dać poznać całą prawdę Waszej Cesarskiej Mości, co do stanu opłakanego armji. Od trzech dni badam rozmaite oddziały w przemarszu. Prawie każdy z nich jest w rozsypce. Żołnierze idący w nieładzie za sztandarami, stanowią zaledwie czwartą część liczby, która powinna tworzyć jeden pułk. Inni rozbiegają się samopas po całym kraju, w przeróżnych kierunkach, każdy na własny rachunek i własną odpowiedzialność, w nadziei, że znajdą trochę żywności i pozbędą się wszelkiej wojskowej karności. Uważają w ogóle Smoleńsk za miejsce zborne, gdzie się mają wszyscy zgromadzić i ustawić w szeregi. Dowódzców uderzyła ostatniemi dniami ta okoliczność, że mnóstwo żołnierzów odrzuca precz ładownice z nabojami jak i broń palną. W tym stanie rzeczy, wymaga sama sprawa, tycząca się wprost służby około Waszej Cesarskiej Mości, nie bacząc na wypadki poprzednie, aby starać się połączyć w jedną całość oddziały rozbite i rozproszone. W tym celu wypada pozbyć się ludzi chorych i okaleczałych, jak też furgonów niepotrzebnych, które tylko w marszu zawadzają. Potrzeba prócz tego przynajmniej trzech dni odpoczynku, tak dla ludzi jak i dla koni. Wszystko upada, ginie prawie z głodu i wycieńczenia z trudów nad siły. Wielu żołnierzów umiera po drodze i w obozach tylko ze zmęczenia marszem nadto forsownym. Ten stan pogarsza się z dniem każdym i wznieca