Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ponurem, smutny i znękany, mimo odniesionego zwycięztwa, pomagał nieść ciało Pawełka do grobu na prędce wykopanego w głębi ogrodu, pod drzewem rozłożystem. Sam je tam złożył, sam rzucił pierwszą grudkę ziemi, zanosząc się powtórnie od płaczu.





XXXIX.

Od 28 października począwszy, skoro zaczęły się mrozy, rejterada Francuzów przybrała cechę iście tragiczną. Codziennnie zwiększała się liczba żołnierzów zamarzłych lub grzejących się na śmierć przy ogniskach obozowych.
Z Moskwy do Wiazmy armia składała się już tylko z 36.000, na 73.000 żołnierzów, którzy jeszcze byli z Moskwy wymaszerowali, nie licząc w to gwardji, która w ciągu całej kampanji była zajęta wyłącznie rabunkiem i niczem więcej. Dalszy ciąg musiał stosować się ze ścisłością matematyczną do tego początku najfatalniejszego. Armja francuzka topniała w tym samym stosunku z Wiazmy do Smoleńska, ze Smoleńska do Berezyny, a z Berezyny do Wilna, niezależnie od mrozów coraz silniejszych, od gonienia Rosjan, od przeszkód niespodziewanych i tysiąca innych podobnych okoliczności branych każda z osobna.
Od Wiazmy począwszy, trzy kolumny zlały się w jeden tłum bezkształtny, bezładny i tak szły dalej, aż