Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tamten świat bez spowiedzi... Ja gdy się kajam przed Bogiem, to Mu tylko dziękuję pokornie za krzyż zesłany, żal mi jedynie żony i dzieci, które znoszą hańbę moją, choć jam nie zabił... nie tknął się nawet towarzysza podróży, o którą to zbrodnię mnie posądzono i skazano! — Wtedy widząc łzy starca płynące obficie, rzuca mu się do nóg jeden z skazańców i woła rozpaczliwie:
— Ja to zamordowałem i tego człowieka, w celu rabunku, jak pięciu innych, a potem wsadziłem ci biedny ojczulku nóż skrwawiony pod poduszkę! — I doniósł sam o tem komu należało... pisano... przeglądano akta sądowe, nim to jednak ukończono, nim car dowiedział się o tem, nakazując nie tylko uwolnić starca, ale hojnie mu wynagrodzić doznane niewinnie katusze, już go nie mogli odszukać, poszedł po zapłatę do nieba, przed tron tego Sędziego najwyższego, który jeden jest w sądach nieomylnym, jak i we wszystkiem innem — zakończył Platon opowiadanie z namaszczeniem. Potem w sennem widzeniu obiły się o Piotra uszy dwa strzały. Podli żołdacy skrócili niemi samowolnie cierpienia biednego Karatajewa, który ledwie mógł się wlec dalej o kuli. Zdawało mu się że słyszy żałosne wycie Burka wiernego, który żadnem nawoływaniem nie dał się oderwać od ciała skrwawionego swego pana i przy nim zapewne zginął z głodu i zimna. Nagle stanął przed nim Dobrodziej... Chciał go właśnie spytać, jakiem prawem ci dwaj żołdacy mogli bezkarnie zamordować takiego najlepszego człowieka jak Platon?... gdy w tem zamiast odpowiedzi od nieboszczyka, zagrzmiały nad nim salwy z ręcznej broni i sen pierzchnął bezpowrotnie. Obudził się nie