Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy żołnierze spią wszyscy? — spytał po chwili kozaka.
— Jedni spią, a drudzy nie...
— Cóż robi mały dobosik?
Wessenji? Płakał ze strachu, płakał... — nareszcie upadł w kącie kuchni na garści słomy i spi jak zabity.
Pawełek usiadł na wozie wytężając słuch na wszystkie strony i łowiąc uchem nawet szelest najlżejszy. Ktoś nadchodził. Nagle stanęła przed wozem wysoka ciemna postać.
— Co ty tam ostrzysz w nocy? — odezwał się nowo przybyły.
— Pałasz dla tego młodego hrabiego.
— Aha! Dobra myśl — zaśmiał się huzar. — Będzie miał czem płatać łby Francuzom. — Słuchaj no, masz gdzie jaką miskę na wierzchu?
— Poszukaj ją sobie... jest pod wozem koło koła...
— Ino patrzeć kiedy zaświta... i zacznie się taniec! — dodał huzar oddalając się z miską i głośnem ziewaniem.
Pawełek tymczasem zapadł w marzenia unoszące go w jakąś sferę nadziemską, gdzie nic nie przypominało nagiej rzeczywistości. Ta duża czarna plama którą widział o kilka kroków, czy to była na prawdę leśniczówka? A może to stanowiło wejście do jakiej podziemnej jaskini?... To światło zaś czerwoniawe, czy nie będzie okiem jedynem jakiego Cyklopa?... A on sam czy siedzi na wysokim wozie, czy też na wieży niebotycznej, z której gdyby zleciał, to leciałby może w przestrzeni nie zmierzonej, dzień, tydzień, miesiąc cały!... nie dotknąwszy się wcale ziemi. Spojrzał na strop niebieski. Wydał