Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dalej Dołogow, lubiący drażnić Denissowa i dopiekać mu do żywego przy każdej sposobności. — Powiedz mi naprzykład: po coś zatrzymał tego bębna?... Bo ci go żal, nieprawdaż? Wiemy dobrze co warte podobne pokwitowania. Posyłasz stu ludzi, a na miejsce dowlecze ich się ledwo trzydziestu. Giną z głodu po drodze lub ich dobijają po prostu, byle pozbyć się co prędzej kłopotu. Czyż nie lepiej nie posyłać ich wcale?
Esauł, dzika, nieokiełznana stepowa natura, mrugał oczami i przytakiwał głową tym słowom z najwyższem zadowoleniem.
— Ponieważ nie wziąłbym nigdy podobnego ciężaru na moją duszę — bąknął sucho Denissow — nie będę się sprzeczał, o ile jest dobrem i pożytecznem mordowanie ludzi bezbronnych. Powiadasz że poginą w drodze z głodu? to już do mnie nie należy, i ja ich śmiercią nie obciążę mego sumienia!
Dołogow parsknął śmiechem.
— Czy sądzisz, że nie dostali rozkazu niezliczone razy chwytać nas jak wilków w żelaza? Jeżeli zaś który z nas dostanie im się w ręce, ręczę ci, że choćbyś im jak perorował o uczuciach rycerskich, powieszą natychmiast, na pierwszej lepszej gałęzi! Czas jednak i wielki brać się do dzieła. Niech tam mój luzak przyniesie kuferek. Mam w nim dwa mundury oficerów francuzkich... I cóż kawalerze? Jedziesz ze mną?...
— Jadę, jadę, rzecz skończona! — Pawełek zawołał zarumieniony po same uszy i wlepiając wzrok błagalny w Denissowa. Jego sprzeczka z Dołogowem, obudziła