Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mrok zapadał, gdy weszli wszyscy trzej do obszernej izby w leśniczówce. W półcieniu, rysowały się niepewnemi konturami osiodłane konie kozackie. Huzary rozpinali namiot i znosili gałęzie z lasu, żeby rozpalić ognisko i ogrzać trochę przy nim członki skostniałe. Rozkładali ogień przezornie w głębi parowu, aby ukryć dym ile możności przed wzrokiem Francuzów. W sieniach na stole zaimprowizowanym z starych drzwi, położonych na beczce postawionej do góry dnem, jeden z kozaków zakasawszy rękawy (służył niegdyś za kuchtę w jednym z dworów szlacheckich), bił wałkiem dla kruchości pieczeń baranią szpikując ją gęsto czosnkiem. W głównej izbie, kilku oficerów było zajętych przybijaniem drzwi drugich zdjętych z zawias, do wysokiej ławki. W kwadrans później stół ów przykryto obrusem i ustawiono na nim flaszkę z rumem i z prostą siwuchą, bochen chleba razowego, sól, pieprz, a trochę później świeżo upieczoną na rożnie baraninę. Pawełka posadzili oficerowie zaraz przy Denissowie na miejscu honorowem. Pożerał z wilczym apetytem mięso miękkie i soczyste, oblizując palce po których tłustość ściekała. Pawełek w stanie dochodzącym prawie do szału, z nadmiaru dziecinnej radości, czuł najżywsze przywiązanie do tych wszystkich ludzi, których (z wyjątkiem Denissowa), widział po raz pierwszy w życiu. Był przekonany w swojej naiwności, że oni nawzajem pokochali go całą duszą. Skoro się przebrał w suchą bieliznę i zrzucił z siebie mundur na wskróś przemokły, ofiarował panom oficerom swoją pomoc przy nakrywaniu stołu i przygotowaniach do wieczerzy.
— Sądzicie zatem Wasylu Dmytrowiczu — zwrócił