Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gburzysko w dodatku!... Powiada mi: — „Ja sam syn ganaralski! i nie pójdę z tobą durak!
— Dobrze ci powiedział bydlaku! — zżymał się Denissow rozgniewany. — Potrzebowałem koniecznie wybadać którego z nich!
— Ja go sam pytałem ale zaciął zęby jak sobaka i ani rusz było co z niego wydobyć... Wiem tyle, że Frajcuzów chmara! ale mokre to jak szczury w stawie i pomęczone aż strach!... Niech wasza wysokość tylko raz huknie, a będziemy ich mieli wszystkich! — Tykon wlepił w Denissowa swoje bure ślepie, świecące i świdrowate.
— Sądzę, że ja ci jeszcze pierwej bałwanie, każę wsypać z pięćdziesiąt nahajów odlewanych! — odburknął gniewnie Denissow.
— Czego tu się gniewać?... Niby to ja nie znam Frajcuzów... Niech no się tylko dobrze zciemni, przyprowadzę ze trzech od razu!
— Eh! szkoda czas marnować z tym bydlakiem! — Denissow machnął ręką, dotąd w humorze najgorszym. Znaleźli się wkrótce na progu leśniczówki.
Tykon szedł z tyłu, aby nie być na oczach dowódzcy, póki ten z gniewu nie ochłonie. Pawełek usłyszał śmiechy po za plecami i dokuczliwe żarciki, któremi towarzysze obsypywali Tykona. Prześladowali go szczególniej owym tobołkiem rzuconym w krzaki. Były tam buty z ostrogami, i cały mundur francuskiego szwoleżera. Zrozumiał natychmiast że Tykon jeńca swego zamordował, a potem obdarł trupa najhaniebniej. Zabolało go to. Spojrzał mimowolnie na biednego dobosika, i serce mu się ścisnęło. Słabostka ta trwała jedno mgnie-