Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

naraz podziało się wszystko! Przebrał się, miał również tak pistolet jak i sztylet. Napoleon wjeżdżał jutro jako tryumfator. Sprzątnienie ze świata — wroga ludzkości — było aktem bohaterskim i pożytecznym dziś, tak samo jak niem było wczoraj. Cóż kiedy Piotr nie czuł się już na siłach aktu tego spełnić. Dla czego? Sam nie zdawał sobie sprawy z tego... czuł tylko instynktowo że mu brakuje po temu energii, że po spotkaniu się z pierwszym lepszym Francuzem, poszły z dymem, ulotniły się bezpowrotnie wszelkie jego marzenia o zemście, o morderstwie i o zaofiarowaniu życia własnego. Gadatliwość Francuza, bawiąca go dotąd, stała mu się teraz wstrętną po prostu. Jego chód utykający, ruch każdy, podkręcanie junackie wąsików, piosnka nucona półgłosem, wszystko drażniło Piotra a nawet obrażało. — „Odejdę stąd, nie otworzę więcej ust do niego“ — powtarzał w duchu, a pomimo tego przedsięwzięcia, nie ruszał się z miejsca. Dziwne uczucie własnej słabości przykuwało go do krzesła. Chciał, a nie mógł się ruszyć. Rotmistrz przeciwnie przechadzał się tam i nazad. Oczy promieniały mu najwyższem zadowoleniem i uśmiechał się błogo do jakiejś myśli tajemnej.
— Ten pułkownik w huzarach würtembergskich, zachwycający! chłopak poczciwy z kośćmi wszystkiemi, jednak... zawsze to tylko Niemiec!
Usiadł naprzeciw Piotra.
— Ale, ale... pan więc mówisz po niemiecku?
Piotr spojrzał na niego, nie dając żadnej odpowiedzi.
— Niemcy to głupcy na wielki kaliber, nieprawdaż panie Piotrze?... Wypijemy jeszcze butelczynę tego Bor-