Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Schwyć go przez pół — szepnął Gierassim parobkowi.
Byli już z szaleńcem tuż pod drzwami przedpokoju, gdy rozległ się nagle krzyk przeraźliwy i wpadła dziewka kuchenna z miną przerażoną, wołając:
— Oh, tatuńciowie moi! Oh... Oh... czterech... jest ich aż czterech... a wszyscy na koniach...
Na te słowa Gierassim i parobek wypuścili z rąk szaleńca, w korytarzu zaś, wśród głuchej ciszy, która tu nagle zapanowała, odezwały się kroki przyśpieszone i zadźwięczały ostrogi.





XLV.

Piotr był sobie postanowił, ukrywać wszystko, póki nie wykona zamiaru zgładzenia ze świata Bonapartego. Chciał nawet schować się przed Francuzami. Zwyciężyła jednak ciekawość, i zamiast uciec, stał jak wryty w jednem miejscu.
Weszło dwóch: wyższy oficer, postawy imponującej, z miną junacką, mężczyzna piękny w całem tego słowa znaczeniu i jego luzak, chudy, wynędzniały, z policzkami zapadniętemi i z twarzą okropnie od słońca spaloną, ale z wyrazem sprytnym i pełnym inteligencji. Oficer, który utykał cokolwiek na prawą nogę, opierając się na lasce, zbliżył się oglądając pokój badawczo. Podobał mu się widocznie, bo zwrócił się do trzech kawalerzystów, któ-