Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak on dostojnika. — Ba — machnął ręką — miałem do spełnienia inne, o wiele ważniejsze obowiązki. Trzeba było za jaką bądź cenę tłum wzburzony uspokoić. Dobro publiczne nie przepuszcza nikomu! — Pomyślał o obowiązkach względem własnej rodziny, względem stolicy, którą powierzono jego pieczy, względem jego osoby, nie jako człowieka prywatnego, lecz jako zastępcę samego cara. — Gdybym był prostym śmiertelnikiem — pocieszał się w duchu — moje postępowanie byłoby zupełnie innem. W obecnem atoli fatalnem zbiegu okoliczności, musiałem bądź co bądź ratować najprzód życie i godność jenerała gubernatora a carskiego namiestnika.
Nerwy jego ukołysane równym biegiem powozu na resorach, uspokajały się zwolna. Umysł zaś wysilał się na argumenta, zdolne stłumić głos sumienia i rozjaśnić duszę strapioną. Owe argumenta były jak świat stare. Odkąd zaczął istnieć, a ludzie na nim mieszkający, mordowali i zabijali się nawzajem, nikt nigdy nie dopuścił się zbrodni tej podobnej, nie starając się uśpić sumienia własnego, wmawiając w siebie, że zmusiło go do tej ohydy dobro publiczne! Ten jedynie, który nie da się opanować przez całe życie namiętnością, odbierającą chwilowo przytomność i mącącą zdrowe zmysły, nie przypuści, żeby dobro publiczne mogło kiedykolwiek i od kogokolwiek wymagać zbrodni tak straszliwej. Roztopczyn zatem nie tylko przestał sobie wyrzucać śmierć Wereszczagina, ale znajdywał nawet, że postąpił z wielkim taktem politycznym, wymierzając sprawiedliwość zbrodniarzowi, a jednocześnie uspokajając motłoch wzburzony.