Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie wiem — Piotr bąknął wymijająco, mocno zafrasowany.
— Mówię ci i radzę jak szczery przyjaciel. Zmykaj ztąd jak najprędzej! „Mądrej głowie, dość na słowie“... rozumiesz mnie hrabio?... A teraz żegnam cię... Ale, ale... czy to prawda, że piękna hrabina przeszła na katolicyzm.
Piotr nic nie odpowiedziawszy na to ostatnie pytanie, ukłonił się sztywnie i wyszedł z gabinetu gubernatora, ponury i rozdrażniony do najwyższego stopnia.
Gdy wrócił do siebie, zastał tam kilka osób czekających na niego. Ten i ów z loży masońskiej, jego pełnomocnik, marszałek dworu i tym podobnie... Każdy z nich miał jakiś nader ważny interes... Piotr słuchał, niczego nie rozumiejąc. Sprawy owe, mimo, że go z blizka obchodziły, nic a nic go nie zajmowały. Odpowiadał ni w pięć ni w dziewięć, byle pozbyć się wszystkich jak najrychlej. Skoro został sam nareszcie, rozpieczętował i odczytał z uwagą list żony, który złożono mu na biurku.
— „Błogosławieni cisi i pokornego serca!“ — szepnął sam do siebie, tekst wyjęty z Ewangielji. — A na czemże to polega? — pytał się dalej. — Na poddaniu się bez oporu i szemrania woli Bożej... Miałem przykład w tych tam prostych żołnierzach... Trzeba nauczyć się wszystko zapomnieć, wszystko wyrozumieć i co za tem idzie... wszystko przebaczyć... Moja zatem żoneczka chce wyjść za mąż powtórnie?... Mniejsza o to! — machnął ręką pogardliwie. — Ja jej pewnie w tem nie przeszkodzę...
Rzucił się na łóżko nie rozebrany i usnął natychmiast snem kamiennym.