Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

twarzami trupio blademi i powykrzywianemi z bolu. W dali zaś słyszał dotąd trzak gęstego ognia rotowego.
Przeszedł ze trzy wiorsty, po drodze kurzem okrytej, a wiodącej ku Mozajskowi. Usiadł wreszcie znużony niesłychanie. Noc zapadła. Ustał był zupełnie huk armat. Piotr leżał na wznak, z głową opartą na rękach. Zdawało mu się co moment, że jakieś widma ocierają się o niego, i bomba pada z hukiem złowrogim tuż obok. Wtedy pot kroplisty a zimy występywał mu na czoło. Nigdy później nie mógł sobie przypomnieć, ile godzin tam przeleżał? Dobrze z północy, wyprowadzili go z tego stanu letargicznego trzej żołnierze, rozpalając nieopodal duży ogień. Chcieli ugotować sobie przy ognisku trochę suchara. Gdy woda zawrzała w kociołku, nakruszyli w nią suchara z odrobiną jakiegoś tłuszczu. Ta zupka zmięszana z dymem ogniska, drażniła wcale przyjemnie powonienie Piotra, któremu głód dokuczał szalenie. Westchnął ciężko. Żołnierze, którzy go z razu nie byli wcale spostrzegli, zwrócili się nagle ku niemu, usłyszawszy westchnienie.
— A ty co za jeden? — spytali dając mu do zrozumienia, że podzielą się z nim chętnie jedzeniem, jeżeli okaże się godnym ich współczucia.
— Ja, ja? — bąknął Piotr wymijająco. — Jestem oficerem w milicji... zabłąkałem się, nie znając dobrze tych dróg... Mój oddział przepadł gdzieś również wśród bitwy.
— No! no! — potrząsali głowami żołnierze. — Skoro tak, jedz z nami jeżeliś głodny bratku! — dodał podając Piotrowi łyżkę drewnianą, którą sam jadł przed chwilą.
Piotr nie dał się prosić, zasiadł przy ognisku, i za-