Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przysłuża prawo rozwiązywać co tylko zechce, tu na ziemi. Że też mama nie rozumie czegoś tak prostego.
W tej chwili jej dama do towarzystwa wpadła zapowiedzieć, że jego książęca mość czeka w salonie.
— Nie, nie, powiedz mu, że go nie chcę widzieć, żem na niego wściekle zagniewana, za to, że mi słowa danego nie dotrzymał, że...
— Hrabino, wypada rozgrzeszyć grzesznika szczerze skruszonego, i który w dodatku obiecuje poprawę — wycedził w tej chwili tonem wielko-pańskim, stanąwszy w drzwiach budoaru, wysoki, jasno-kościsty blondyn, o rysach ostrych i nieprzyjemnych.
Matka Heleny zerwała się natychmiast z najniższym dworskim ukłonem, którego nowo-przybyły nie raczył nawet zauważyć. Rzuciła okiem na córkę i wyszła majestatycznie z budoaru.
— Może ona i słusznie mówi? — powtarzała w duchu stara księżna, której skrupuły ulotniły się bezpowrotnie na widok księcia krwi. — Ma słuszność niezawodnie! Że też to my za młodu nie domyślały się nawet czegoś podobnego! A to przecież rzecz tak prosta! — dodała wsiadając do powozu.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Na początku miesiąca sierpnia, była już w toku sprawa rozwodowa pięknej hrabiny Bestużew. Napisała do swego męża... „który tak ją kochał!“... donosząc mu że zdecydowała się nareszcie oddać rękę hrabiemu S., jak również o jej przejściu na łono rzymskiego Kościoła. Żądała w końcu od niego, żeby wypełnił rubryki, tyczące się ich aktu rozwodowego, według formułek