Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziesz potrzebywał karać nikogo! — Znowu wybuchła płaczem spazmatycznym.
— Przepraszam pana — wyciągnęła po chwili rękę do niego, uspokoiwszy się nieco.
Rostow ucałował rękę podaną prawie z czułością i po drugim najniższym ukłonie wyniósł się za drzwi czemprędzej, bo i jego coś w gardle dusiło.





XXXIV.

— Cóż? ładna twoja zaczarowana księżniczka? Oh! bo moja dzieweczka w różowej spódniczce, zachwycająca!... Na imię jej Maruszka, rozkosznie naiwna, mówię cię i... — zaczął był żarty stroić Ilin widząc zbliżającego się Rostowa. Umilkł jednak natychmiast, wyczytawszy w jego twarzy ponurej jak chmura gradowa, że nie jest wcale do żartów usposobionym. Spiorunował go też Rostow gniewnem spojrzeniem i skierował się ku wsi kroku przyspieszając.
— Pokażę ja im, nauczę tych zbójów, buntowczyków — mruczał Rostow pięście zaciskając.
Alpatycz zaledwie mógł mu kroku nastarczyć.
— Cóż wasza ekscellencja raczyła postanowić? — spytał zdyszany, z miną najpokorniejszą.
— Co? stary błaźnie — Rostow pogroził mu pięściami. — Do czegożeś doprowadził stary niedołęgo? Ta swołocz śmie się buntować, a ten bałwan patrzy się