Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szysz ten hałas tam?... Masz więc gotową odpowiedź! zbóje przywodzą nas do zguby ostatecznej!... Powinny się przynajmniej łotrów powywieszać!...
Alpatycz potrząsł smętnie głową i zaczął iść po wschodach na pierwsze piętro. W poczekalni było pełno kupców, kobiet i urzędników. Otworzono drzwi od gabinetu. Wybiegł z tamtąd urzędnik cywilny, z wzrokiem błędnym, w najwyższem przerażeniu. Zamieniał słów kilka z jednym z kupców czekających; skinął na kogoś drugiego, jakąś urzędniczą matadorę, z szeroką wstęgą od orderu przez piersi przewieszoną, i nic nie odpowiadając na mnogie zapytania, ani na badawcze spojrzenia otaczających go, porwał pod ramię owego jegomości udekorowanego, i pociągnął za sobą szybko do sieni. Alpatycz wysunął się naprzód, i gdy wrócił ten sam urzędnik do poczekalni, podał mu dwa listy, wyjąwszy je z zanadrza, starannie w papier zawinięte:
— Do pana barona Asch, od jaśnie oświeconego księcia Bołkońskiego — przemówił tonem tak uroczystym i z takim naciskiem, że urzędnik zwrócił się ku niemu mimowolnie, i wziął listy, które podawał. W chwilę później gubernator kazał przywołać do siebie Alpatycza:
— Odpowiesz ustnie księciu i księżniczce — mówił z pospiechem, głosem drżącym i urywanym — że nie mogę nic powiedzieć na pewno... zresztą według poleceń z góry otrzymanych... Oto masz!... — Podał mu okólnik drukowany. — Książę cierpiący, radzę mu zatem po przyjacielsku wyjechać natychmiast do Moskwy. I ja się tam udaję... Powiedz mu w dodatku, że byłem zmuszony tak działać z powodu... — Nie dokończył: wpadł bowiem