Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

upadłego, pierwszy lepszy pies mógł go pochwycić, nawet taki, co wiecznie w kuchni rądle wylizuje! — dodał z kolei ponuro Haguin, z twarzą krwią nabiegłą, prawie bez tchu z powodu jazdy w tempie iście szalonem.
Nataszka również podniecona galopem i całą tą sceną, krzyczała w niebogłosy, tonem najwyższego tryumfu. Gdzie indziej i w innem położeniu, byłaby się może wstydziła, objawów tak dzikiej radości. Tu przeszły one niepostrzeżenie, zagłuszone i przyćmione zgiełkiem głosów wszystkich strzelców i graniem psów. „Wujcio“, przytroczył zająca szybko i zręcznie do swego konia, poczem oddalił się stępą, nie rozmarszczywszy czoła i nie przemówiwszy więcej słowa do nikogo. Mikołaj i Haguin, byli dotknięci do żywego i nadto boleśnie w swojej strzeleckiej miłości własnej, aby odzyskać na razie krew zimną, równowagę i módz udawać dalej, jakoby ich to wszystko nader mało obchodziło. Ścigali wzrokiem pałającym nienawiścią, Rugaja, starego, niepozornego, garbatego i zabłoconego psiska, który biegł w ślady konia „wujcia“, ze spokojem tryumfatora:
— Widzicie — zdawał się do nich przemawiać. — Jestem na pozór, jak każdy inny pies, ale gdy idzie o polowanie, fiu! fiu! Baczność! historja pewna... marsz, marsz!...
Gdy po tej całej scenie, zbliżył się „wujcio“ i zagadał do Mikołaja, mocno mu to pochlebiło i uważał to za nader zaszczytne odznaczenia jego osoby, pomimo wszystkiego, co zaszło między ich psami.