Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niego ludzkie źrenice. Przeląkł się widocznie tego czegoś, nieznanego mu dotąd. Stanął niepewny i wahający, jakby się namyślał. Czy cofnąć się w tył, czy iść dalej w tym samym kierunku? — „Na przód!“ — zdawał się mówić sam sobie i pomknął dalej z miną rezolutną, ale spokojnie i nie spiesząc się zbytecznie. Teraz biegł nie oglądając się wcale po za siebie.
— Huź ha, huzia na niego! — krzyknął Mikołaj z pełnej piersi, a jego koń bystry i rozumny pomknął z kopyta, niby strzała z łuku wypuszczona, sadząc przez bruzdy i dziury na polu, byle dostać się prędzej na łączkę, w ślad za wilkiem. Charty spuszczone ze smyczy, jeszcze bieg konia wyprzedziły. Mikołaj oszołomiony, nie zdawał sobie sprawy z niczego. Dla czego krzyknął? Dla czego tak pędzi galopem? Którędy koń go unosi? Widział jedynie wilka przed sobą, który przyspieszając również biegu, w tym samym kierunku, zbliżał się do jaru głębokiego. Milka, suka czarna, żółto nakrapiana, wyrwała się naprzód o całą długość swoją. Już dobiegała do wilka i miała go pochwycić, gdy ten odwrócił się i błysnął swemi ślepiami roziskrzonemi. Milka zamiast rzucić się na drapieżnika, wyprężyła ogon i stanęła nieruchoma.
— Huzia na niego! Chwytaj! — wrzeszczał Mikołaj w niebogłosy. Liubim, pies ogromny, o sierści rudej, który biegł drugi za Milką, rzucił się na wilka, chwytając go za tylne udo. Wilk przysiadł na chwilę, zgrzytnął wściekle zębami, porwał się w górę, wyrwał się psu, który odskoczył wyjąc z przerażenia i pogalopował dalej, a za nim psy, w odległości dobrego sążnia. Żaden