Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie inaczej. Spotkałem się z nim przed chwilą.
Nie była w stanie mówić dłużej. Dała znak ręką, żeby ją samą zostawili. Czuła że ją siły opuszczają





XXXIII.

Piotr nie został tego dnia na obiedzie u Marji Dmytrówny, tylko, skoro opuścił Nataszkę zaczął pilnie szukać Anatola. Gdy pomyślał o tym nikczemniku, krew cała zbiegała mu się do serca tak gwałtownie, że aż mu tchu brakowało. Szukał go wszędzie, na górach lodowych i u cyganów. W końcu udał się do klubu, gdzie wszystko szło zwykłym trybem. Członkowie klubu schodzili się właśnie na obiad, gawędząc swobodnie o nowinkach najświeższych i skandalikach brukowych. Lokaj, będący dnia tego ordynansowym, zapowiedział Piotrowi z niskim ukłonem, że „jaśnie pana“ nakrycie, przygotowane w małej salce jadalnej. Obznajomiony dokładnie z gustami członków, lokaj wiedział czem komu dogodzić i kto gdzie jada najchętniej. Oznajmił mu również, że książę Michał Z. czyta w bibljotece, a że hrabia Paweł T. dotąd się nie pojawił. Ktoś z jego znajomych, gwarzący z kilkoma innemi o deszczu i pogodzie, urwał nagle z nimi rozmowę, aby spytać Piotra, czy to prawda, że jego szwagier Anatol, chciał wykraść hrabiankę Rostow? Piotr wybuchnął śmiechem, zapewniając uroczyście, że to bajka wierutna, w tej chwili bowiem widział Rostowa i jego