Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siadłości książąt udzielnie panujących, tyle znaczy, co u mnie przenieść kilku „mużyków“ z Łysych gór, do Bugaczarewa naprzykład!
— Wielki książę Oldenburgski — wtrącił Borys tonem poważnym i pełnym uszanowania — znosi swoją niedolę niezasłużoną, z siłą charakteru i rezygnacją godną podziwu i najwyższego uznania. — Był kiedyś przedstawiony wielkiemu księciu w Petersburgu, skorzystał więc z nadarzającej się sposobności aby pochwalić się przed wszystkimi, z kim on to przestaje! Bołkoński spojrzał koso na młokosa, mając widocznie na języku, jeden ze swoich ostrych jak grot docinków. Nie wypowiedział go jednak, osądziwszy zapewne, że nie warto wdawać się w coś podobnego, z takim żółtodziubkiem.
— Czytałem ową notę protestującą przeciw gwałtowi publicznemu — machnął Roztopczyn ręką lekceważąco, jako ktoś znający się na tem doskonale — i zdziwiłem się jak można ją było tak licho zredagować.
Piotr spojrzał na niego z naiwnem zdziwieniem:
— Zdaje mi się hrabio, że tu nie szło tyle o styl piękny i poprawny, ile o energiczne zaprotestowanie.
— Kochany hrabio, z pół miljonem tęgich żołnierzy, można by sobie było pozwolić i stylu pięknego — odrzucił Roztopczyn. Teraz dopiero zrozumiał Piotr doniosłość tej krytyki.
— Obecnie każdy tylko smaruje piórem po papierze — oburzył się sam pan domu. — Nic nie robią, tylko piszą w Petersburgu. I mój „Andruszka“ skomponował już tom cały, dla szczęścia i pomyślności Rosji... Nie umieją nic więcej, tylko rozlewać atrament!...