Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 05.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nego dla ojca. Miała teraz minkę niesłychanie poważną i uroczystą.
Owe odwiedziny nocne Nataszki, powtarzające się prawie codzień, zanim hrabia wrócił z klubu, były dla matki źródłem rozkoszy niewypowiedzianych.
— No! zaczynaj już raz swywolnico... i ja mam ci mówić o czemś nader ważnem.
Nataszka zatkała usta matce, przykładając do nich ruchem pieszczotliwym swoją twarzyczkę.
— Chcesz zapewne mówić o Borysie?... Z tem samem i ja przychodzę... Wszak szykowny, chwacki z niego chłopiec, nieprawdaż mateczko?
— Nataszko, skończyłaś lat szesnaście, w twoim wieku byłam już zamężna. Pytasz jak go znajduję? Rzeczywiście bardzo przystojny, uważam go prawie za syna i lubię go całem sercem. Czegożbo ci się właściwie zachciewa? O czem myślisz? Czego pragniesz? Nie uszło i to mojej uwadze, żeś mu na dobre głowę zawróciła, ale co ma być z tego?...
Hrabina spojrzała ukradkiem na córkę. Nataszka siedziała nieruchoma, wlepiwszy wzrok bezmyślny w jednego ze sfinksów wyrzynanych z mahoniu, które w czterech rogach służyły za nogi łożnicy. Uderzył tym razem matkę wyraz dziwnie zamyślony i smętny, jej twarzyczki tak zwykle wesołej, aż do pustoty. Słuchała matki i dumała sama głęboko.
— A potem? — hrabina powtórzyła z naciskiem. — W jakim celu właściwie głowę mu zawracałaś? Poślubić go nie możesz, wiesz o tem dobrze!...
— Dlaczego? — spytała głucho.