Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 05.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dniczek bez znaczenia, owemu staremu bojarowi, utyskującemu gorzko, na reformy świeżo wprowadzone. Cedził słowa pół-gębkiem, jakby uważał to poniżej swojej godności wdawać się w tłumaczenia, w obec tak nędznego przeciwnika. Skoro starzec wpadał w ferwor głos podnosząc, Sperański umilkał, uśmiechając się szydersko. Oświadczył w końcu kategorycznie, że nie przystoi mu wcale wydawać sądu o potrzebie, lub bezużyteczności tego, co podobało się postanowić najjaśniejszemu panu.
Po niedługiej chwili rozmowy ogolnej, wstał, zbliżył się do Bołkońskiego, a wziąwszy go poufale pod ramię, odprowadził na drugi koniec salonu. Wchodziła widocznie w jego program na wieczór dzisiejszy, rozmowa w cztery oczy z Andrzejem.
— Byłem tak opanowany rozmową nader ożywioną tego starca czcigodnego, że nie miałem dotąd czasu, książę kochany, zamienić dwóch słów z tobą wyłącznie. — Uśmiechnął się pogardliwie, jakby chciał dać odczuć Andrzejowi całą czczość i płytkość tamtych ludzi i zarazem dać mu do poznania, że jego uważa za wyższego w poglądach i zdaniach o kwestjach społecznych.
Pochlebiło to mimowolnie Andrzejowi.
— Znam cię książę od dawna — mówił dalej Sperański — najprzód z wolnomyślności i dbałości o dobro twoich poddanych. Pierwszy dałeś przykład z siebie, który oby znalazł jak najliczniejszych naśladowców... powtóre, żeś ty jeden z szambelanów nie czuł się dotkniętym i nie obraziłeś się najnowszym ukazem, znoszącym wszelkie rangi u dworu. A przecież to rozpo-