Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 05.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obie okryte prawie łachmanami i tak wlokły się o żebranym chlebie, z jednego miejsca cudownego, na drugie, oderwane od wszystkiego co ziemskie, nie doświadczając ani zawiści, ani żądz namiętnych, ani innej miłości, prócz miłości Boga!
— Zatrzymam się — myślała — w każdem miejscu dzień... dwa... nie pozwalając sercu przywiązać się... pokochać. Będę się modliła, zastanawiała nad znikomością życia, a rozkoszą śmierci, która ma nas połączyć z naszym Zbawcą, ma nam dać zakosztować uciech: — „Jakich ucho nie słyszało, ani oko ludzkie nie widziało!“ póty, póki mnie nogi nieść zechcą. Potem położę się i umrę gdziekolwiek. Zakosztuję wtedy owych uciech, jakie Niebo gotuje wybranym, spocznę na wieki w krainie, gdzie nie ma łez, ani zgryzot, tylko szczęście i błogość wieczna!
Gdy jednak spojrzała na ojca, starca nad grobem i na dziecię brata, tak jeszcze słabiutkie i nieudolne, gasł jej zapał, zaczynała wahać się w zamiarze, a wylewając strumienie łez, oskarżała siebie, jako grzesznicę zakamieniałą, która kocha ich obu, więcej niż Boga samego.


KONIEC TOMU PIĄTEGO.