Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dotknięte ciosem najboleśniejszym. Zapomniała w tej chwili o trwodze, jakiej zwykła była doświadczać w obec ojca, porwała go za rękę, pociągnęła ku sobie i pocałowała w twarz suchą, żółtą i pomarszczoną.
— Ojcze najdroższy — szepnęła — nie odwracaj się odemnie. Płaczmy po nim wspólnie.
— Łotry, tchórze! — wykrzyknął starzec, odsuwając ją od siebie. — Zgubić armję, zgubić ludzi tylu! I po co?... Zapowiedz to Lizie! — Marja upadła na fotel i zalała się łzami. Stanął jej brat w oczach w chwili pożegnania, gdy zbliżył się do niej i do żony. Zdało się jej, że widzi ów wyraz w jego twarzy rozrzewniony, a po trochę drwiący i lekceważący, gdy mu wkładała na szyję obrazek poświęcany. Czy też stał się wierzącym? Czy żałował przed śmiercią swojej niewiary? Czy dostał się w krainę błogosławionych, gdzie panuje wieczny spokój i szczęście niczem nie zamącone?
— Jak się to stało ojcze?
— Jak, jak, zabili go podczas bitwy, do której poprowadzono na rzeź najtęższe wojsko rosyjskie i poświęcono sławę naszej armji! Idź księżniczko Marjo! Idź do Lizy z tą nowiną!
Marja weszła do bratowej, którą zastała z jakąś robótką w ręku. Podniosła Liza na nią wzrok, z owym wyrazem szczęścia wewnętrznego, pełnego spokoju, który mają zwykle kobiety w tym stanie i położeniu. Oczy jej patrzyły nie widząc, wpatrywała się bowiem w głąb samej siebie, zastanawiając się nad dziwnie słodką i tajemniczą robotą, która odbywała się w jej łonie.