Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I dla czegoś uwierzył, że Dołogow jest moim kochankiem? że znajduję przyjemność w jego towarzystwie? Gdybyś pan był rozumniejszym, gładszym w obejściu, wykształconym jak on, wolałabym spędzać czas z tobą!
— Błagam panią... przestań mówić do mnie — Piotr odezwał się głosem stłumionym.
— Dla czegóż nie miałabym mówić? Mam wszelkie prawo do tego, i powiem śmiało wszem w obec, że żona takiego męża jak pan, nie mająca kochanka, należałaby do nadzwyczajnych wyjątków, a ja go nie miałam i nie mam!
Piotr spojrzał na nią dziwnie, ona jednak nie zrozumiała znaczenia tego wzroku płomienistego. Położył się na powrót. Cierpiał fizycznie. Pierś miał ściśniętą, tchu mu brakowało... Wiedział, że mógłby natychmiast uwolnić się od tych męczarni, ale i o tem wiedział, że to, co chciał uczynić, byłoby czemś strasznem.
— Najlepiej będzie, gdy się rozłączymy — rzekł głucho.
— Rozłączyć się? I owszem! Pod warunkiem atoli, ze mi pan dasz stosowny majątek.
Piotr zerwał się na równe nogi, tracąc zaś przytomność z gniewu rzucił się na nią.
— Zabiję cię! — krzyknął wściekle. A porwawszy ze stołu kawał marmuru, postąpił ku niej wywijając niby piórkiem, tym ciężarem, z siłą, której sam się przestraszył.
Twarz hrabiny przybrała wyraz okropny. Ryknęła jak tygrysica rozjuszona i w tył się cofnęła. Oszołomiony, wściekły, Piotr w szale czuł, że gotówby był zbrodni nawet. Rzucił po za siebie ów posążek mar-