Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rostow wybuchnął śmiechem tak szczerym, że aż Denissow usłyszał go w swoim pokoju i pozazdrościł mu tej wesołości. Nataszka nie mogła również wstrzymać się od śmiechu.
— Cóż ty na to braciszku? Tak będzie dobrze, nieprawdaż?
— Jakto, czy będzie dobrze?... Nie chcesz już zatem zaślubić Borysa?
Spłonęła rumieńcem:
— Mówię ci, że nie chcę iść za mąż za nikogo, i to samo powtórzę Borysowi, skoro go zobaczę.
— Oho!... zobaczymy! — bąknął Rostow drwiąco.
— Ba! wszystko głupstwo wierutne! — śmiała się dalej w najlepsze. — A ten twój Denissow, dobry jaki chłopiec?
— Najpoczciwszy w świecie.
— A więc adieu! Idź się ubrać... I nie jest wcale przestraszający twój Denissow?
— Dla czegóż miałby kogokolwiek przestraszać?... Waska dobry z kośćmi chłopczysko.
— Nazywasz go Waska? Jak to brzmi śmiesznie!... A więc dobry na prawdę?
— Ależ tak! Wieleż jeszcze razy mam ci to powtórzyć?
— Idź już, idź, i wracaj prędko na śniadanie. Wypijemy herbatę wszyscy razem!
Nataszka wyszła znowu z pokoju na końcach palców, jak prawdziwa baletnica. Śmiała się przytem rozkosznie jak dziecko. Rostow wszedł niebawem do salonu, gdzie zastał już Sonię. Poczerwieniał zmięszany, nie wiedząc na razie, jak do niej przemówić. Wczoraj w pierwszym