Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że nie potrafię może pojąć należycie waszych wzniosłych celów. Sądzę, że mój sposób zapatrywania się na świat i tegoż Stworzenie, będzie w zupełnej niezgodzie z waszemi maksymami.
— Znany mi twój sposób widzenia, panie hrabio... Myślisz, i to zdanie dzieli z tobą prawie ogół ludzkości, że wytworzyło się ono przez pracę twojego umysłu, twojej inteligecji... Nie hrabio... Owo zdanie przewrotne, jest owocem pychy, lenistwa, i ludzkiej głupoty!... Żywicie w sobie smutny obłęd, i właśnie, aby cię z niego wyleczyć, rozpocząłem tę rozmowę.
— Dla czegóż nie mógłbym ja przypuścić tak samo, że pan jesteś w błędzie?
— Nie ośmieliłbym się utrzymać, że mam całą prawdę — odrzucił wolny murarz, który zadziwiał Piotra coraz bardziej, niesłychaną zwięzłością i jędrnością w każdym słowie. — Nikt sam przez siebie, nie jest w stanie dojść do prawdy absolutnej. Na to trzeba składać kamyk do kamyka, trzeba udziału w tem dziele olbrzymim kroci pokoleń, które następują jedne po drugich, począwszy od Adama, aż do naszych czasów, a wtedy dopiero wzniesie się kiedyś budynek wspaniały, świątynia godna Boga Najwyższego.
— Muszę panu wyznać otwarcie, że w Boga nie wierzę — rzekł Piotr z wysiłkiem, czuł jednak, że nie powinien niczego zataić przed tym starcem niepojętym i dziwnie zagadkowym.
Wolny Murarz spojrzał na niego wzrokiem na wskroś przenikającym, z uśmiechem bogacza wspaniałomyślnego i hojnego, którego miljony potrafią uszczęśliwić nędza-