Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 03.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XIX.

Gdy działy się te okropności nad stawami, książę Andrzej leżał dalej w tem samem miejscu, na wyżynie w Pratzen, zaciskając kurczowo w dłoni część drzewca od sztandaru. Tracił bardzo wiele krwi i bezwiednie jęczał słabo i żałośliwie, niby biedne, opuszczone niemowlę.
Pod wieczór przestał jęczeć. Omdlał i stracił przytomność. Nagle otworzył oczy nie zdając sobie sprawy, ile też mogło czasu upłynąć? Czuł tylko że żyje i że ma w głowie ból straszny, piekący, jakby mu tam kto żaru nasypał.
— Gdzież jest to niebo bezdenne, które zobaczyłem dziś rano, nie znając go dotąd?... — to było pierwszą myślą jego. — I tych cierpień dotkliwych, dotąd nigdy nie doświadczałem. Tak, tak, niczego nie wiedziałem, nie pojmowałem, aż do dnia dzisiejszego. Ale gdzież to ja jestem?...
Wytężył słuch. Odezwał się tentent kopyt końskich i kilka głosów ludzi zbliżających się ku niemu. Mówili po francuzku. Nawet głowy nie odwrócił. Patrzył dalej w to niebo tak wysoko nad nim zawieszone, którego lazur tajemniczy i nieprzenikniony, przezierał z po za lekkich chmurek po nim przepływających.
Ci jeźdźcy, to był cesarz Napoleon i jego dwaj adjutanci. Bonaparte objechał w koło pole bitwy i wydał rozkaz, aby wzmocnić jeszcze baterję ziejącą ogniem na groblę pod Auguest. Teraz oglądał trupy i rannych leżących dotąd na pobojowisku.
— Piękni ludzie! — wykrzyknął zobaczywszy grena-