Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 03.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brykać i głupstw nie wyprawiaj! — ściągnął mocniej konia, który niespokojnie grzebał ziemię, parskając raz po raz.
Tak samo niepokoił się i koń Rostowa. Rżał, bił kopytem ziemię zamarzniętą i strzygł uszami. Krzyki wzmagały się z każdą chwilą, zlewając się w jeden akord potężny, jaki mogą li utworzyć tysiące piersi ludzkich. Ognie rozpalano na całej linji. Rostow ocknął się wreszcie ze snu, słysząc teraz najwyraźniej okrzyki radośne i pełne tryumfu w obozie nieprzyjacielskim:
— Niech żyje cesarz! Niech żyje!
— Hm, muszą być ztąd niedaleko... ot, tam, za strumykiem — rzekł Rostow do huzara.
Ten westchnął za całą odpowiedź i zaczął mruczeć jak niedźwiedź w złym humorze, gdy go psy ruszą z legowiska.
Ktoś nadjeżdżał konno. Usłyszał głuchy tentent i naraz wyłoniła się z mgły postać, która wydała mu się olbrzymią. Był to ordynans zapowiadający mu przybycie jenerałów. Rostow spiesząc naprzeciw nich, obejrzał się raz jeszcze na ognie w obozie nieprzyjacielskim. Bagration z Dołgorukowem, w towarzystwie swoich adjutantów, zapragnęli przypatrzeć się bliżej, tej dziwacznej, płomienistej fantasmagorji i przysłuchać się wrzaskom obozu nieprzyjacielskiego. Rostow podjechał do Bagrationa, a zdawszy mu raport dokładny, przyłączył się do jego świty, słuchając rozmowy dwóch wodzów.
— Wierz mi książę — upierał się przy swojem zdaniu Dołgorukow — że to tylko prosty fortel wojenny. Cofnął