Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 03.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poparcia, ale ten był o sto mil myślami, od tej całej dyskusji.
— Ha! — dokończył Langeron — przekonamy się o tem jutro na placu bitwy.
W twarzy Weirothera, czytało się wyraźnie zdumienie i zgorszenie, że plan jego mógł napotkać u jenerałów rosyjskich zarzuty jakiekolwiek, skoro nie tylko on sam, ale nawet i obaj monarchowie, byli przekonani o jego dokładności i doskonałości.
— Ognie pogaszono w obozie nieprzyjacielskim, a jednak słyszy się tam hałas nieustanny — zauważył. — Czyż to może znaczyć co innego, jak to, czego się obawiamy, mianowicie, że albo myśli uciec, lub też zmienia pozycje dotychczasowe? Choćbyśmy nawet przypuścili, że zajmie pozycję w Turass, zaoszczędzi nam jedynie dużo mozoły, a nasze kroki i plan obmyślony w szczegółach najdrobniejszych, nie zmienia się przeto ani na cieńki włos!
— W jaki sposób jednak? — spytał Andrzej, który szukał od dawna sposobności wypowiedzieć swoje powątpiewania, co do planu Weirothera.
Kotuzow przerwał mu atoli, zbudziwszy się i kaszląc głośno.
— Panowie! — przemówił — nasze rozporządzenia na jutro... a właściwie na dziś, bo jest już godzina pierwsza po północy, nie dadzą się obecnie zmienić w niczem. Znacie je panowie i spodziewam się po was, że jak zawsze, spełnimy wszyscy swoją powinność. Nic zaś nie może być ważniejszem w przededniu walnej bitwy — zatrzymał się chwilę — nad mocny i smaczny sen.