Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trząc przez monokl na swoje długie nogi, kołyszące się w powietrzu.
Bilibin i reszta „naszych“ wybuchnęli śmiechem szalonym. Książę Andrzej mógł się teraz przekonać naocznie, że ów Hipcio, o którego, trzeba wyznać, był prawie zazdrosny, był po prostu celem żartów i pośmiewiskiem całego towarzystwa.
— Muszę zaprezentować ci w całej jego glorji Kurakina — szepnął mu do ucha Bilibin. — Jest rozkoszny i niezrównany! w swoich poglądach politycznych. Usłyszysz z jaką powagą i zarozumiałością...
Zbliżył się do Hipolita z czołem mocno zmarszczonem rozpoczynając żywą dysputę nad bieżącemi wypadkami w dziedzinie polityki, która zwróciła natychmiast uwagę wyłączną całego towarzystwa.
— Gabinet berliński, nie może dać poznać, że radby był zawrzeć trójprzymierze — zaczął dowodzić Hipolit patrząc z góry i prawie lekceważąco na swoje audytorjum — nie wyraziwszy... nie wyraziwszy... jak w swojej ostatniej nocie dyplomatycznej... no! przecie rozumicie?... Zrozumieliście?.. Zresztą, jeżeliby nasz pan najmiłościwszy, nie chciał odstąpić, od... od... swoich stałych zasad... nasze przymierze... nasze... czekajże — jeszcze nie skończyłem.
A porywając za rękę Andrzeja.
— Spodziewam się — dodał z patosem — że interwencja będzie silniejszą od bierności w tych sprawach!... i... i... nie będą mogli zarzucić nam, jakoby wcale nie odebrali naszej depeszy z dnia dwudziestego ósmego listopada... oto jak się wszystko zakończy!...