Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dalej prowadzili. Gdyby zaś to nie nastąpiło, nic nie pozostaje, jak rozpocząć rokowania, i umówić się o punkt zborny, dla nowego Campo-Formio!
— Co to za gieniusz nadzwyczajny i jakie ma szczęście szalone! — wykrzyknął książe Andrzej, uderzając pięścią w stół.
— Bonaparte? — spytał od niechcenia Bilibin marszcząc czoło na nowo, co było zawsze zapowiedzią jakiegoś dowcipu efektownego — Buonaparte? — powtórzył, kładnąc nacisk na „u“. — Ale, ale, skoro rezyduje w Schönbrunn, dyktując z tamtąd prawa Austrji, sądzę, że można mu już darować owe „u“! Ja przynajmniej postanawiam odtąd, pominąwszy „u“, nazywać go po prostu Bonaparte.
— Dajmy raz pokój żartom i powiedz mi serjo, czy uważasz kampanję za skończoną?
— Oto moje szczere wyznanie wiary, i moje zapatrywanie osobiste: Austrja tym razem, odegrała smutną rolę, owej kotki wyciągającej dla kogo innego kasztany z ognia. Nie nawykła do czegoś podobnego, i postara się o odwet prawdopodobnie. Była zaś kotką, po pierwsze: że jej prowincje są zniszczone, przyznasz, mój drogi, że nasi prawosławni rycerze, do czego, jak do czego... ale do rabunku są niezrównani, jej armja zdziesiątkowana, stolica w rękach nieprzyjaciół, a to wszystko dla pięknych oczu króla sardyńskiego! Po drugie: czuję przez skórę, mój drogi, że nas oszukują i chcą pięknie, ładnie w pole nas wyprowadzić. Mam nos doskonały! niech się schowa wyżeł najlepszy. Otóż przewąchałem, mówiąc między nami: rozmaite konszachty, umowy, które odby-