Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wąs sumiasty, a tak długi, że go za ucho zakładał, rysy wybitne, prawdziwie męskie, twarz pooraną zmarszczkami. Zdegradowany dwa razy na prostego żołnierza, za pojedynki, potrafił zawsze dobić się na nowo rangi rotmistrza, niesłychaną brawurą i służbistością.
— Nie pozwolę nikomu zarzucać mi kłamstwa! — bronił się Rostow zawzięcie, z twarzą rozpłomienioną i drżąc z wzruszenia. — Powiedział mi w oczy, że to nieprawda, na co odrzuciłem, że on sam mija się z prawdą w tej chwili... I na tem zostanie... Mogą obarczać mnie codzień służbą nad siły, nawet skazać na areszt, ale nie zmuszą do przeprosin... Czy ja zawiniłem? Kto kogo ma przepraszać? Zastanówcie się nad tem panowie bezstronnie, wtedy...
— Wysłuchaj mnie tylko spokojnie młodzieńcze — przerwał mu Kirstein, swoim potężnym głosem basowym, gładząc z flegmą wąs wspaniały. — Wszak powiedziałeś pułkownikowi, w obecności kilku oficerów, że jeden z ich towarzyszy ukradł pieniądze?
— Nie moja wina, jeżeli pułkownik rozpoczął przy świadkach tę drażliwą rozmowę. Możem źle zrobił, nie umiem jednak dyplomatyzować. Dla tego wstąpiłem do huzarów, najmocniej przekonany, że tu nie znane są sztuczki, kruczki i wykręty dyplomatyczne, że każdy wypowiada otwarcie, co myśli i co ma na języku. Na to on mi zadaje kłamstwo w żywe oczy... A zatem, on mnie winien przeprosić.
— Wszystko to dobrze i pięknie! Nikt z nas nie wątpi, młodzieńcze, o twojej prawdomowności i brawurze, ale nie o to nam idzie. Spytaj swego przyjaciela od serca, Denissowa, czy jest możebnem, żeby junker