Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z piersi wydobywały mu się tony zdławione i niewyraźne:
— Błagam pana hrabiego, nie chciej mojej zguby! Oto pieniądze! Weź je pan!... mój ojciec, starzec niedołężny... moja matka...
I rzucił na stół sakiewkę.
Rostow schwycił ją i poszedł ku drzwiom, wcale na niego nie spojrzawszy. Na progu zatrzymał się i rzekł z najwyższą goryczą a z oczami wilgotnemi:
— Mój Boże! jak też można było dopuścić się czegoś podobnego?...
— Hrabio...
I Teljanin chciał zbliżyć się do młodego człowieka.
— Proszę mnie nie dotykać — zawołał Rostow gwałtownie, cofając się przed nim. — Jeżeli tak panu były koniecznie potrzebne, masz moją sakiewkę... schowaj ją sobie!
I rzuciwszy mu ją pod nogi, zniknął za drzwiami, uciekając co tchu, jakby kto za nim gonił.





V.

Tego samego wieczora, prowadzili oficerowie, zgromadzeni w pomieszkaniu Denissowa, rozmowę nader ożywioną.
— Powtarzam i będę powtarzał, żeś powinien młodzieńcze przeprosić pułkownika pierwszy — dowodził rotmistrz Kirstein. Ten włosy miał już mocno szpakowate,