Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Sam djabeł chyba wepchnął mnie do tego Szczura! (tak przezwali owego oficera). Wyobraź sobie, ani jednej karty porządnej, ani jednej!
Tu Denissow spostrzegłszy, że mu zgasła fajka na krótkim cybuszku, którą trzymał w zębach, cisnął ją gwałtownie na podłogę gdzie rozprysła się na drobne kawałki. Zadumał się przez chwilę, potem mrugnął figlarnie i uśmiechnął się do Rostowa, głos zniżając, z oczami błyszczącemi:
— Żeby choć były kobietki ładne między nami, człowiek byłby się przynajmniej zabawił przyjemnie, ale tu nic, nic, tylko karty i pijatyka, pijatyka i karty! Można doprawdy zgłupieć z kretesem. Kiedyż nakoniec zaczniemy się bić? Hej, kto tam szuruje nogami — dodał gromko, słysząc za drzwiami brzęk ostróg i ciężkie stąpanie.
— Wachmistrz, proszę jaśnie pana — zameldował Ławruszka.
Denissow pobladł i zachmurzył się jeszcze bardziej.
— Źle bratku — mruknął frasobliwie, rzucając Rostowowi na kolana sakiewkę z pieniądzmi. — Porachuj ile mi tam jeszcze zostało tej mamony i schowaj sakiewkę do łóżka.
Wyszedł po tych słowach do przedpokoju, gdzie wachmistrz pokaszliwał z cicha i z uszanowaniem.
Rostow bawił, się układając w stosy, każdą monetę osobno. Nie wiele tam tego znalazł. Kilka zaledwie złotych imperjałów i trochę drobnej srebrnej monety. Naraz usłyszał w przedpokoju, witający się z kimś głos Denissowa: