Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciekawą bajeczkę. Bonaparte w Braunau! Oj, oj, jak to zaraz widać, że u ciebie pstro w głowie, chłystku.
— Ah, ci djabelscy furjerzy... Już piąty oddział wchodzi do wsi i zjedzą wszystko przed nami.
— Może dałbyś mi kawał suchara, co?
— A nie dałem ci to wczoraj dopiero kilka niuchów tabaki? Może nieprawda, hę? No, masz zresztą kawałek suchara i odczep się raz odemnie.
— Gdyby się choć zatrzymano gdziekolwiek... ale nie... wlecz się jeszcze pieszo całych pięć wiorst, z próżnym żołądkiem.
— Eh, tobieby się podobało, gdy by tak Niemiaszki zaofiarowali nam swoje piękne powozy, co?... Jechać powozem, to by ci była komedja, hę?...
— A ten lud tutejszy, widziałeś? Nie to co Polacy... Tamto poczciwi z kośćmi ludziska... zresztą zawsze to jeszcze naszego cara poddani, a teraz nic tylko szwar, szwar, szwar, szwar! z Niemcami. Licho ich bierz, czy to się chrześcjanin z nimi dogada?
— Na przód śpiewacy — zakomenderował kapitan i blisko dwudziestu ludzi wysunęło się z szeregów.
Dobosz, który dowodził śpiewami stanął między nimi i zaintonował pieśń zaczynającą się od słów:
„Czerwieni się niebo, oj, łuną czerwieni“... a która kończyła się: — „A nasz ojciec Kamenski powiedzie nas w bój, w zwycięzki bój!“ — Skomponowana podczas kampanji tureckiej, pieśń służyła teraz tak samo w Austrji żołnierzom, z tą jedynie różnicą, że zamiast tamtego nazwiska, wspominano o ojcu Kotuzowie. Gdy prześpiewano z junackiem zacięciem ostatnią zwrotkę, dobosz,