Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobre w końcu człeczysko... Można jeszcze żyć jako tako pod jego rozkazami — zwrócił się z tem kapitan do jednego z poruczników.
— Słowem: „król kierowy!“ — odrzucił porucznik żartobliwie śmiejąc się. Tak bowiem nazywano w całym pułku, kochliwego pułkownika.
Wesołe usposobienie oficerów, spowodowane szczęśliwym przebiegiem przeglądu, udzieliło się również i żołnierzom. Maszerowali dziarsko, gawędząc i pośmieszkując.
— Kto też wymyślił bajeczkę, jakoby Kotuzow był jednookim?
— Tak bo jest rzeczywiście!
— Toś powiedział, coś wiedział — zaśmiał się trzeci — a widział ci wszystko dokumentnie, nasze buty podarte i nieledwie brakujące goździe w podkówkach policzył.
— A ten drugi Austrjak? Jak wam się podobał? Niby kawał kredy... istny wór mąki! Ciężka pańszczyzna dalibóg, prać to wszystko!
— Słuchajno, tyś był na samym przedzie... nie słyszałeś przypadkiem kiedy weźmiemy się za bary? Czy nie wspominali co o tem, hę? Ktoś tam prawił, że Napoleon jest tu, w Braunau.
— Bonaparte tutaj? To ci dopiero komedja! Trzeba być głupcem ostatnim, żeby o tem nie wiedzieć, że Prusak zrebelizował się, Austrjak zaś ma mu wleźć na kark... dopiero gdy go dobrze przetrzepią, zacznie i on wojnę z Bonapartem. No, no, opowiadaj tylko dalej, twoją