Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dużo czytał i pracował w tym kierunku, studjując bacznie opisy historyczno-strategiczne stoczonych bitew. W potyczce, do której gotowały się obie strony, uderzały go jedynie rysy główne i zastanawiał się głęboko, jakie może pociągnąć za sobą następstwa ten lub ów ruch wojska, i jaki wpływ wywrze na całość starcie się z nieprzyjacielem?
— Jeżeli nieprzyjaciel — pomyślał sobie — zaatakuje najpierw prawe skrzydło, będą zmuszeni bronić swojej pozycji grenadjerzy kijowscy i strzelcy z Podola, póki ich nie wzmocnią rezerwy z centrum. W takim razie, mogliby dragoni wykonać szarżę z boku na nieprzyjaciela, i rozbić go w puch. Jeżeliby zaś zaatakowali najprzód nasz środek, który zresztą jest zasłonięty od głównej baterji, skoncentrujemy lewe skrzydło, na tej tu wysokości i będziemy cofali się zwolna ku wąwozowi, tak, żeby jedna część wojska zasłaniała drugą.
Zatopiony w tych planach, które w głowie układał, słyszał nie zwracając na ich słowa najmniejszej uwagi, rozmowę oficerów w szałasie zgromadzonych. Jeden z tych głosów uderzył go jednak szczerością, którą czuło się mimowolnie w jego brzmieniu. Zaczął słuchać teraz uważniej.
— Nie, mój drogi — mówił ów głos dziwnie sympatyczny i znajomy mu o ile się zdawało — pwtarzam raz jeszcze, że gdybyśmy mogli wiedzieć naprzód i z całą dokładnością, co nas czeka po śmierci, niktby się jej nie obawiał. I to jest tak a nie inaczej, wierz mi kochany przyjacielu.
— Czy boimy się jej, czy nie, na jedno wyjdzie —