Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Trzy i pół mili, Sire.
— Czy Francuzi opuścili brzeg lewy?
— Według ostatnich doniesień szpiegów przez nas wysłanych, oddziały francuzkie przeszły rzekę jeszcze tej samej nocy na tratwach.
— Czy dość macie furażu w Krems?
— Bardzo niedostatecznie...
— O której godzinie padł jenerał Schmid? — przerwał mu znowu cesarz.
— Zdaje mi się, że o siódmej wieczór.
— O siódmej wieczorem?... To smutne... bardzo smutne!
Po tych słowach, podziękowawszy mu za udzielone sobie wiadomości, grzecznie go pożegnał. Książę Andrzej wyszedł z gabinetu, i został natychmiast otoczony przez świtę cesarską. Teraz każdy z dworaków miał do niego słówka najpochlebniejsze i spojrzenia pełne życzliwości. Sam pan adjutant zaczął mu wymawiać niesłychanie, że nie raczył zamieszkać w pałacu. Byłby mu przecież najchętniej odstąpił własną kwaterę. Minister wojny winszował mu serdecznie krzyża Marji Teresy trzeciej klasy, którego cesarz raczył mu udzielić. Szambelan cesarzowej namawiał go, żeby prosił i ją o posłuchanie. Tak samo pragnęła go poznać arcyksiężniczka. Nie wiedział komu ma pierwej odpowiadać, i starał się wpierw zorjentować w tym chaosie, gdy ktoś dotknął się z lekka jego ramienia. Ambasador rosyjski, wziął go pod rękę a pociągnąwszy za sobą w okna zagłębienie, zaczął z nim cichą i poufną rozmowę.
Wbrew pesymistycznym przewidywaniom Bilibina, przyjęto z radością wiadomość o zwycięztwie, a nawet