Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Snajdzie sze na to amator! — uśmiechnął się niemiec od ucha do ucha.
Otworzono znowu drzwi do pokoju chorego. Weszła tam księżniczka, z przygotowanym napojem według przepisu doktora Lorrain.
Niemiec zbliżył się do kolegi francuza.
Poczonknie mosze do rana szo pan myszli?
Lorrain wydął usta, i machnął ręką przecząco:
— Najdłużej do północy! — szepnął, uśmiechając się z dumą, na myśl o swojej wszechwiedzy, która pozwalała mu przepowiedzieć prawie na minuty, kiedy miała nastąpić śmierć u konającego.
Gdy książę Bazyli wszedł do pokoju starszej księżniczki, panował tam mrok zupełny. Paliły się jedynie mdłem światełkiem dwie lampki nocne przed ikonostasem[1] w rogu pokoju. Powietrze było przepełnione balsamiczną wonią kwiatów i silnemi, odurzającemi perfumami. Salonik był zagracony mnóstwem drobnych mebelków i sprzęcików, tak, że prawie przejść nie było którędy. Z po za fałdów zielonej adamaszkowej kotary, otaczającej łoże wysoko wyścielone, przezierał stos poduszek, powleczonych białemi jak śnieg poszewkami.
Mały piesek zaczął ujadać piskliwie.
— Ach! to ty kuzynie!

Wstała spuszczając pieska z kolan. Ruchem mimowolnym przygładziła dwa placki z włosów, tak z przodu sztywnie zlepione, jakby ich kto powerniksował. — Co się stało? — zawołała. — Tak mnie przestraszyłeś!

  1. Szafka ze świętemi obrazami.