Strona:Lew Tołstoj - Spowiedź.pdf/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się śmierci, musiałem wybiegami bronić się przeciw sobie samemu, aby nie skończyć samobójstwem.
Stan mój duchowo wyrażał się dla mnie tak: życie moje, to jakiś głupi i zły żart, na który sobie ktoś pozwolił.
Bez względu na to, że nie uznawałem żadnego „kogoś”, który by mnie stworzył, takie sformułowanie myśli, że ze mnie zadrwił ktoś złośliwie i głupio, wydając mnie na świat, było dla mnie najbardziej naturalne.
Mimowoli miałem wrażenie, że tam gdzieś jest ktoś, który drwi teraz, patrząc na mnie, jak całych 30 — 40 lat żyłem, żyłem ucząc się, rozwijałem się, rosłem ciałem i duchem i jak teraz dojrzawszy zupełnie na umyśle, doszedłszy do tego szczytu, z którego ogarnąć można całe życie stanąłem na tym szczycie jak ostatni głupiec, zrozumiawszy wyraźnie, że w życiu nic niema, nic nie było i nie będzie. „A jego to bawi.”
Ale czy istnieje, czy nie istnieje, ktoś co się ze mnie śmieje, to nie przynosi mi ulgi.
Nie mogłem przyznać zdrowego sen-