Strona:Lew Tołstoj - Spowiedź.pdf/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łem na nie jak na zupełnie niepotrzebne, nieczytelne gryzmoły, teraz, jeślim ich nie rozumiał, wiedziałem, że w nich jest treść i mówiłem sobie, że trzeba się uczyć je rozumieć. Rozumowałem w następujący sposób. Mówiłem sobie: nauka wiary wypływa jak i ludzkość cała razem z jej umysłem z tajemniczego źródła. Tem źródłem jest bóg, początek i ciała ludzkiego i umysłu. Jak zapoczątkowane od boga doszło do mnie moje ciało, tak doszedł do mnie umysł i moje pojmowanie życia i dlatego wszystkie stopnie rozwoju tego pojęcia o życie nie mogą być fałszywe. Wszystko to w co prawdziwie wierzą ludzie musi być prawdą i chociaż może ona być różnie wyrażaną, ale fałszem być nie może i dlatego też jeżeli ona mi się wydaje fałszem, to znaczy to tylko tyle, że ja jej nie rozumiem. Prócz tego mówiłem sobie: podstawa każdej wiary polega na tem, że ona nadaje życiu taki sens, którego śmierć nie unicestwia. Naturalne więc, że dlatego, żeby wiara mogła odpowiadać na pytania umierającego w zbytku króla, zmęczonego pracą starego niewolnika, bezmyślnego dziecka, mą-